28.04.2010
Wydaje mi sie ze minela tylko jakas godzina a tu sie okazuje ze juz dojechalismy do Bangkoku :) Wyspalam sie przynajmniej :)
6ta rano. Wysiadam z autobusu. Zagaduje do mnie Niemiec ktory tez jechal tym autobusem. Jest juz 4ty raz w Bangkoku i zna fajny tani hotelik. Idziemy tam. Pokoj jednoosobowy to 150B za noc (jakies 13zl), dwuosobowy 200B za noc (czyli 9zl za osobe). Dostaje moj super pokoik. Malutki, w srodku jest tylko lozko i duzy wiatrak :) Ale jest czysciutki. Na korytarzu lazienka - czysta, w Europejskim stylu :) Wszystko czego mi trzeba :) Zostawiam plecak i ruszam do miasta. Czesc dla turystow to ulica Khao San Road i jej okolice. Sama ta ulica pelna jest straganow, barow, w nocy z bardzo glosna muzyka. Tak wiec nie polecam tam zostawac w hostelu. Moj hostel o nazwie CH2 jest tylko 5 minut drogi dalej ale okolica jest super cichutka. Po tej czesci miasta (tu znajduje sie "miasteczko turystyczne" i najwieksze swiatynie Bangkoku) mozna jezdzic tylko autobusem, tuk-tukiem lub taksowka. A ja jako ze dopiero przyjechalam i ciekawi mnie kazda uliczka ruszam na piechote na dworzec kolejowy (od dworca kolejowego na wschod kursuje metro i sky-train czyli takie metro nad ziemia). To miasto ma super atmosfere. Wszedzie na ulicakach pelno sprzedawcow z malymi kramikami. Ja uwielbiam kramiki z owocami. Zajadam sie glownie ananasem, melonem i arbuzem.Za 90 groszy kupuje sobie pol ananasa ktore czeka gotowe w skrzyneczce z lodem, a przy mnie sprzedawca kroi go na kawaleczki i daje mi w woreczku z patyczkiem do jedzenia. Super :) Po drodze przechodze przez dzielnice China Town. Wszedzie chinskie napisy,chinskie prdukty, chinskie zapachy. Dochodze do dworca i juz na skrzyzowaniu przez zejsciem do metra spotykam Nurie. Nuria to Hiszpanak ktora zyje podrozujac i wlasnie przyleciala do Bangkoku i dotarla na dworzec. Szuka jakiegosc miejsca tu blisko aby sie zatrzymac. A ze ja wczesniej patrzylam co jest w internecie to pamietam miejsce tuz przy dworcu za 300B (jakies 27zl). Idziemy tam razem jako ze ja tez jestem ciekawa czy jest tak ladne jak w internecie. Rzeczywiscie jest ladne. Nuria dostaje swoj pokoik a ja wracam do metra. Metr jest szybkie, z klimatyzacja, intuicyjnie sie go uzywa, bardzo proste w obsludze sa automaty do biletow - jednym slowem super. Jade sobie calkiem daleko za jakies 3zl za bilet. Cel to Chinska ambasada jako ze chce sie tu ubiegac o Chinska wize. Niestety przybywam jakies 15minut po jej zamknieciu. W ambasadzie przyjmuja wnioski od 9 do 11:30, a odbior wiz jest o 15tej. No wiec po chwili namyslu jade do Wietnamskiej ambasady. Po drodze robie jeszcze male zakupy w miejscowym Tesco - tez takie tu maja tylko ze produkty sa zupelnie inne. Wietnamska ambasada czynna jest 2 razy dziennie. Po poludniu od 13:30 do 16:30. Tak wiec mam czas aby wszystko zlozyc. Formalistami duzymi nie sa, wniosek jest prosty i nawet nie trzeba wszystkiego w nim wypelniac. I dolacza sie jedno zdjecie. Ale korupcja tu jest na calego. Na stronie internetowej koszt wizy to 25 USD, a jesli chce sie miec wize na nastepny dzien to plus 30%. Czyli powinno byc 32,5$ co jest okolo 1100Batow. A pani mi mowi cene 2300Batow (jakies 210zl zamiast 100zl). I nic ich nie obchodzi - chcesz wize?-zaplac. Wiza do odebrania nastepnego dnia i to nie rano a po poludniu. Z lekkim uczuciem niesmaku wychodze z ambasady. Jade sky-trainem i metrem spowrotem do stacji kolejowej. Odwiedzam Nurie i umawiamy sie na nastepny dzien. A potem mysle jak by tu wrocic najszybciej. Na mapie mam zaznaczona lodz po rzece ktora mozna sie dostac prawie na Khoa San Road. No wiec jako ze wyglada to na 5cio minutowy spacerek do przystani ruszam spacerkiem. Jednak jako ze mapa jest malo dokladna to po drodze gubie sie wsrod uliczek China Town i bardzo mi sie to podoba. Tu nie ma turystow, a jednoczesnie nikt sie na mnie dziwnie nie patrzy jak na obca. Zachwycam sie roznorodnoscia sprzedawanego wszedzie jedzenia, ludzmi, tym co robia. W koncu udaje mi sie dotrzec do rzeki ale do nastepnej przystani (tak jakby kolejny przystanek na rzece). Zaczyna sie ulewny deszcz - w koncu bo to tu teraz rzadkosc. Kupuje bilet za okolo 1zl i wskakuje z rozhustanego pomostu na rozhustana lodz. Lodz przybijajac do kolejnych przystani wali mocno o pomosty, zaloga jest dosc nieskoordynowana z kapitanem ktory steruje, deszcz jeszcze wzmaga cala ta atmosfere. W ktoryms momencie przywalamy w jakis inny statek plynacy w druga strone. Lodz jest drewniana ale nikt sie tym zbytnio nie przejmuje. Po kolejnym silnym uderzeniu w pomost na kolejnej przystani mam ochote wyskoczyc byle tym dalej nie plynac. Ale patrzac na wyluzowanych miejscowych decyduje sie zaryzykowac i plynac dalej. No i w koncu doplywam :) Ide do mojego guesthousa. Tam spotykam sie z Niemcem ktory rano pokazal mi ten guesthouse i idziemy razem na spotkanie couchsurfingowe. On zawsze tylko slyszal o couchsurfingu i teraz chcialby zobaczyc co to. Pytamy sie miejscowych jakim autobusem mozemy dojechac tam gdzie chcemy (spotkanie jest jakas godzinke drogi na piechotke) i jak podjezdza autobus to wskakujemy (tak na szybko,serio) do niego. W srodku pani z metalowa skrzyneczka chodzi i zbiera po jakies 50groszy. Ludzie pokazuja nam gdzie mamy wysiasc. Jako ze jestem w Bangkoku w czas zamieszek to obawialam sie troszke co tu zastane. Ale wszedzie gdzie dotad spacerowalam jest cisza i spokoj i ani sladu zamieszek. I wlasnie tu gdzie dojezdzamy spotykamy pierwszych policjantow uzbrojonych po zeby - z wielkimi karabinami, tarczami itp. Ale siedza tylko na ulicy i pokazuja ze sa grozni. znajdujemy miejsce spotkania. Przychodzi ponad 20 osob. Bardzo fajni ludzie - troche Europejczykow, troche Azjatow i jeden Australijczyk. Australijczyk pracuje tu jako biznesman. Tlumaczy nam w ktorej czesci miasta sa demonstracje (dzielnica finansowa) i ze on w tej czesci miasta normalnie pracuje. Teraz zostala ona zamknieta przez demonstrantow i ma wolne :) Okazuje sie ze ta cesc miasta jest tuz kolo Wietnamskiej ambasady. Nad ta czescia miasta kursuje sky-train ktory dziala wiec nastepnego dnia chce sie tam przejechac. Moj kolega zostaje na spotkaniu a ja wracam do domku. Pytam sie miejscowych jakim autobusem dojechac (Khao San Road jest slynna i znaja ja wszyscy) i ruszam spowrotem do hotelu. Spie jak suselek - to pierwszy hotel gdzie nie ma ani jednej mrowki (jak dotad w kazdym bylo cos co chodzilo po podlodze, lozku i meblach).