Przylatujemy poznym wieczorem. Na poczatek do wypelnienia jedna deklaracja, potem druga celna. Ale sama odprawa jest szybka i prawie nic sie nie pytaja. Celnik nawet nie spojrzal co zadeklarowalam. Wize dostaje sie tu na wjezdzie, kosztuje ona 25 dolarow.
No i jestem w Indonezji. Po wyjsciu z lotniska czeka na mnie moj host Leonid - Rosjanin ktory tu mieszka. Jako ze dzis gosci nie tylko mnie ale i dziewczyne z Maroka ktora przylatuje o podobnej porze to przyjechal na lotnisko razem z kolezanka Ira - rowniez Rosjanka. No i po chwili wsiadamy na motory i w droge :) Od razu czuje ogromna zmiane kulturowa. Ulice sa pelne ludzi na motorach ktore otaczaja pojedyncze samochody i jakims niesamowitym zbiegiem okolicznosci mimo ze zawsze wszystko mija i omija sie na milimetr to jednak sie omija bez zadnych kolizji. Jazda na motorze jest super. Ja jade z Leonidem a Houda (kolezanka z Maroka) z Ira. Jedziemy tak ze 20 minut - dookola widac rozne stragany, czuc egzotyczne zapachy. No i w koncu dojezdzamy do miejsca gdzie mieszka Leonid. Wynajmuje on malutki pokoj z pomieszczeniem wielkosci malej toalety gdzie jednoczesnie jest prysznic. Dla nas jest troszke miejsca na podlodze, ale czego nam wiecej potrzeba :) Jedziemy cos zjesc, jako ze Ira wrocila juz do domu to jedziemy we trojke na motorze (tu to nic dziwnego). Leo jako ze mowi juz dobrze po tutejszemu to wypytuje o wszystko i zamawia mi weganskie jedzonko. najfajniejsze jest tutejsze tofu i placek z zasmarzanej cieciorki :) Potem wracamy, chwilke rozmawiamy i idziemy spac. Tu jest bardzo cieplo ale znacznie chlodniej niz w pn Australii i przynajmniej nie jest duszno - dla mnie super temperatura :)
7.04.2010
Wstajemy rano razem z Leo, gdyz on wstaje rano do pracy. Poranny ochladzajacy prysznic i ruszamy motorem przed siebie. Leo zawozi nas na plaze blisko miejsca gdzie pracuje (pracuje tu w biurze nieruchomosci). Po drodze jedziemy przez rozne dzielnice mijajac pola ryzowe, roznych super ubranych ludzi, handlarzy, swiatynie, hindusow kladacych rozne modlitewne rzeczy na oltarzykach i przed domami - wow! bajka :) To jest wlasnie to co chcialam zobaczyc :) Na Bali zyja glownie Hindusi i Buddysci i to od razu widac. Na Jawie beda glownie muzulmanie. Dzisiejszy dzien spedzam z Houda. Idziemy na plaze, potem na lokalny targ z owocami - alez super! Wszsytko jest takie inne, a owoce sa po prostu swietne - swiezutkie i tanie. Idziemy do duzego supermarketu na zakupy. Po drodze mnostwo jest straganow ze swietnymi bawelnianymi ciuchami, drewnianymi rzezbami i instrumentami muzycznymi. Szukam jakis fajnych ciuchow ale nic dla siebie nie znajduje konkretnego. Kupuje sobie kapelusik i kuujac go widze jak tu sie trzeba targowac. Nie do konca bylam do niego przekonana i przez to bez problemu udalo mi sie stargowac cene 3-krotnie.
Potem spotykamy sie z dwojka innych couchsurferow Gjerulfem z Norwegii i Charlotte z Anglii. Siedzimy razem w przyjemnej kawiarence przy plazy pelnej drzewek bonsai. Bardzo fajni ludzie. No i ocean - woda jest czysciutka, w oddali widac wulkany. No i woda ma temperature idealna - lekko chlodzaca, ale jak sie wchodzi to wchodzi sie z niesamowita przyjemnoscia. Jest tak relaksujaca ze moglabym kapac sie tu bez konca.
juz calkiem niezle idzie mi liczenie tutejszej waluty jako ze tutaj nie wiedza jeszcze co to denominacja i ichniejsze 10000 rupii to okolo 3zl. Wiec musze pomyslec kiedy slysze cene 150000 ile to bedzie w dolarach czy w zlotych. Wokol mnostwo jest naganiaczy zapraszajacych na masaz lub do sklepu. Hoteliki i kafejki sa sliczne - zielone, urzadzone w niesamowity sposob - az sie chce tu siedziec. Popoludnie spedzamy we dwie na plazy, jako ze jest tu wi-fi to korzystamy z internetu na laptopie Houdy. A wieczorkiem idziemy na jedzonko na night market - i o dziwo: w miejscu gdzie byl targ owocowy rano teraz jest mnostwo stoisk z ciuchmi i jedzeniem. Jem sobie super makaron (w stylu chinskim) z warzywkami - pycha :) Ludzie sa tu bardzo serdeczni choc oczywiscie chca zarobic i to jest na pierwszym planie.
________________________________________________________________________
update 8.04 Po jedzonku czekamy na Leo ktory pojechal na wazne spotkanie i razem z Jerrym idziemy do hoteliku gdzie mieszka. Miejsce jest po prostu bajeczne - elegancki hotelik, 500m od plazy, pokoje z lazienkami, na srodku basen, wokol zielone drzewa, w cenie wi-fi - i cena to 30zl za dwuosobowy pokoj czyli jesli sa 2 osoby to 15zl od osoby.
Kapiemy sie w basenie i rozmawiamy. Wieczorkiem wraca Leo i zabiera nas do domku. Coraz fajniej mi sie jezdzi na motorze - najpierw wydawalo mi sie ze za chwile wszyscy sie zderza i wygladalo to jak jedno wielkie szalenstwo a teraz czuje ze nawet sama moglabym jezdzic tu motorem.
8.04.2010
Rano jedziemy z powrotem na plaze, a Leo znow do pracy. Jako ze musialam kupic bilet z Indonezji i kupilam go do Singapuru to zamieram chyba z niego skorzystac (droga ladawa byla by ciut drozsza nawet wiec chyba w takiej sytuacji odpuszcze sobie Sumatre). Ale w takiej sytuacji lecac znowu tym dziwnym Jet Starem potrzebny mi chyba bilet wyjazdowy z Singapuru. tyle ze ja chce stamtad ladem. Pisze maila do Ambasady Polskiej w Singapurze i dzis dostaje odpowiedz. Rzeczywiscie jest w przepisach cos takiego ze przy wjezdzie trzeba miec bilet na dalsza podroz, ale na granicy nikt tego nie przestrzega. A dla Jet Stara to super sposob aby zarobic dodatkowe pieniadze. Najpierw siedzimy z Houda i Houda pokazuje mi jak przerobic potwierdzenie rezerwacji z innego lotu, innych linii lotniczych (tak aby Jet Star nie mogl tego sprawdzic). Jest w tym na prawde swietna bo zyje teraz w Malezji i za kazdym razem jak wjezdza (co 3 miesiace musi gdzies wyjechac) to podrabia rezerwacje niby biletu do Maroka. Juz mam prawie gotowa podrobiona rezerwacje, ale na szczescie znajduje w internecie linie autokarowe gdzie za 8 dolarow singapurskich (okolo 16zl) bukuje sobie bilet do pierwszego miasta w Malezji.
W poludnie przyjezdza po nas Leo (ma przerwe obiadowa w pracy) i jedziemy na obiad. Leo zna tu duzo tanich miejsc gdzie mozna sie objesc za grosze. Moj obiad byl tak wypasny ze nie bylam w stanie zjesc (ryz, warzywka, kotlet z soczewicy, tofu, cieciorka) i place za niego 2zl !!! W koncu moge odpoczac po Australii i kupowac wszystko to co chce :) Po obiadku kapiel w oceanie, a potem ruszam do miasta. Jakies 6km od plazy jest... jedyna na wyspie poczta! Bo tu kupic pocztowki i znaczki to nie ma problemu. Ale problem jest gdy sie chce je wyslac. Pytam sie gdzie tu sa skrzynki pocztowe - wiele osob daje mi sprzeczne informacje, niektorzy mowia aby zostawic w moim hotelu a czesc mowi ze jedyna poczta jest w centrum Denpasaru. A jako ze mnie tu fascynuje kazda ulica to ruszam na spacerek. Na szczescie nie jest tu tak goraco jak w Australii i zrobienie 12km w najgoretsze godziny w ciagu dnia jest ok. Po drodze zachwycaja mnie hinduskie swiatynie, ludzie na ulicach, ciekawe pojazdy. W koncu dochodze na poczte. Duzy, elegancki budynek, z elektronicznymi systemami jak w Europie. Od razu pan pokazuje mi okienko gdzie moge zostawic kartki. Wracajac wybieram inne ulice i trafiam na ulice gdzie na przestrzeni 2km po obu stronach ruchliwej drogi ludzie sprzedaja rosliny do ogrodka. Od malutkich slicznych kwiatkow po wielkie palmy - wyglada to przeslicznie. Potem wracam na plaze i po takim spacerku z przyjemnoscia biore cudowna kapiel. Uwielbiam Bali i ciesze sie niesamowicie ze tu przyjechalam. Siedzimy i gadamy z Houda i Jerrym, a jak sie sciemnia oni ida cos zjesc do Szwedzkiej restauracji a ja zostaje i aktualizuje bloga na laptopie Houdy.