Ruszamy z domu Andrew. Po drodze przez miasto zalatwiamy kilka rzeczy. Miedzy innymi Bartus kupuje sobie bilet powrotny do Polski. Plan jest taki: podrozujemy sobie dalej razem po polnocnej wyspie, 18tego marca ja lece do Australii, a Bartus zostaje w Nowej Zelandii 2 tygodnie dluzej zrobic praktyki na studia. A potem leci do Polski. A moj plan to jakis miesiac w Australii, potem lot do Indonezji i stamtad ladem (plus promami) do Polski.
Oczywiscie wszystko jest na razie planem a co wyjdzie to zobaczymy :) A na wakacje chcemy oboje wybrac sie do Norwegii.
Idziemy do Andrew do pracy i tam czeka na mnie moj nowiuski aparacik (na adres firmowy w NZ dochodzi szybciej bo inne firmy kurierskie doreczaja).
No wiec moj aparat jest juz z innej serii niz poprzedni - A1000 IS. Wyobrazcie sobie ze w sklepach chca za niego ok 700zl a ja go kupilam w sklepie internetowym za ok. 400zl. a wszystko dzieki Andrew ktory uzyl do zakupu swojego NZ adresu i swojej NZ karty kredytowej (takie sa wymagane).
Zegnamy sie z Andrew i biezemy pociag aby wydostac sie z miasta. Ciezko z Wellingtonu wystopowac jako ze na poczatku miasta zaczyna sie droga, ktora wchodzi w tunel, wiaduktem przejezdza nad centrum i dopiero za miastem zaczyna byc normalna autostrada. Mozna stac w srodku miasta jeszcze przed tunelem ale jako ze do tego miejsca mamy kilka km a do stacji tuz tuz to biezemy pociag do Plimmerton (okolo 20km, okolo 14zl za osobe).
Jakby ktos tu stopowal to: autostrada konczy sie 2 stacje wczesniej w Paremata, tyle ze tam jest takie sobie miejsce aby stanac. Za to stacja wczesniej niz Plimmerton o nazwie Mana, tuz przy stacji kolejowej ma stacje benzynowa BP i 500m dalej Shella i to miejsce wyglada calkiem dobrze (z okna pociagu ktory jedzie tuz przy drodze). My wysiadamy w Plimmerton gdzie jest tak sobie na stopa ale po jakichs pol godziny mamy stopa 20km dalej do Peakakiriki. Tam idziemy na plaze i jemy obiadek.
A potem kolejny stop. Zatrzymuje sie cudowny czlowiek. "Dziekuje ze daliscie mi te radosc aby Was podwiezc" - to jedno z jego pierwszych zdan. Takich ludzi uwielbiam spotykac. Na pytanie "Co robisz"? (z domysnym w zyciu) odpowiada "Wioze Was do Waikanae" :) Tak jakby cala przyszlosc i przeszlosc nie istaniala lub wogole nie byla istatna - a moze rzeczywiscie nie jest :)
Zawozi nas dokladnie tam gdzie chcemy, a chcemy odwiedzic ciocie Jeremiego (tego co nas goscil w Christchurch), ktora Bartus spotkal w Christchurch odbierajac swoje rzeczy.
Poznajemy jej rodzinke. Jej maz pochodzi z Polski. Jego rodzice sa spod Lwowa. Siedzimy, rozmawiamy do wieczorka. Bardzo nam sie podoba jak oni zyja. Mleko maja od wlasnej krowy, sami robia maslo, warzywka z ogrodu, a czego nie maja to wymieniaja z sasiadami. I od sasiadow maja np miod i chleb. Spimy sobie w namiocie u nich w ogrodku.
26.02.2010
Jemy wspolne sniadanko, sympatyczna dziewczyna z ktora przegadalismy znaczna czesc wczorajszego wieczoru zabiera nas do pobliskiego lasu na spacer - jest super zielono i wiele jest roslin ktorych nie widzielismy na wyspie poludniowej. A potem ruszamy na polnoc. Pierwszy kierowca zabiera nas do miasta Wanganui. Kiedy przez przebudowa drogi przegapilismy nasz skret zawraca specjalnie dla nas. I tu zjezdzamy z glownej drogi i robi sie bardzo pusto. Po pewnym czasie zatrzymuje sie dla nas dwoch mlodych chlopakow w autku z paka do przewozu owiec. Wskakujemy na pake. Wiatr we wlosach :) Chlopaki jada przez wiekszosc trasy 80-100km/h wyprzedzajac inne nieliczne autka. Droga wiedzie przez gory, ma wiele zakretow i serpentyn dlatego ciezarowki tedy nie jezdza. Widoczki sa super. A my cieszymy sie z jazdy na swiezym powietrzu. Potem czekamy jakies 10 minut. W miedzy czasie zatrzymal sie gosc jadacy duza koparka i po klatce dla owiec juz myslelismy ze bedziemy jechac w lopacie - ale gosc chcial tylko zagadac :) Za to po chwili zabral nas bardzo sympatyczny pan. I to do miejsca docelowego. Po drodze zaprosil na lody, troszczyl sie czy dobrze znosimy zakrety na serpentynowej trasie i czy mam najlepsze warunki do robienia zdjec.