He he - to była dość ciekawa wyprawa - jednym zdaniem można ją nazwać wyprawą trzech odwrotów. No więc dotarliśmy na stopa do Budapesztu - staliśmy jak nie wiem co długo po drodze w temperaturze około zera, w mokrym śniegu, wiejącym lodowatym wietrze i po wielu godzinnym stania jak dojechaliśmy do Budapesztu po chwilach walki pt damy radę, jedziemy dalej grzecznie, pomaszerowaliśmy do hostelu. Następnego dnia plan poranny ruszmy do Serbii został zastąpiony planem idzemy na spacerek po Budapeszcie i leczymy się (bo nas choróbsko zaczęło rozbierać) po czym wieczorem widząc że nic z tego (a prognoza na następny tydzień na Bałkany to jedna wielka zlewa) wpakowaliśmy się do super ogrzewanego pociągu do Krakowa. Jako że po drodze już troszkę się podleczyliśmy to po jednym dniu w ciepłym domku powstał pomysł aby ruszyć - tyle że autkiem i z noclegami po domkach i schroniskach - aby się wyleczyć a nie pochorować jeszcze gorzej. No i ruszyliśmy w Bieszczady i Niski. I pogoda znów wyrządziła nam psikusa bo poza jednym w miarę ładnym dniem w Niskim to mieliśmy mokry śnieg po kolana, widoczność niewielką, wilgotność powietrza wielką i zacinający zimny deszcz z silnym wiatrem. Sprawiło to że po wyjściu z autka w przeciągu 15 minut człowiek był w znacznym procencie przemoczony i ociekający lodowatą wodą. Po kilku dniach spędzonych głównie w aucie, u znajomych i w beskidzkich chatkach zadządziliśmy kolejny odwrót jako że nie oto do końca chodziło nam w tym wyjeździe w góry ;) No i stwierdziliśmy że ostatnią nadzieją na urlop poza domem jest odwiedzanie znajomych. Ale jako że większość znajomych z rejonu na jaki się wybieraliśmy była zajęta/chora/miała innych gości itp to po jednym cudnym dniu ze świetnymi znajomymi wróciliśmy do domku. Jarek skrócił urlop o tydzień i postanowiliśmy się wybrać na Bałkany jak będzie ciut cieplej - może kwiecień, a może październik - na razie dokurowujemy się :D