Jedziemy do Maspalomas – czyli jednego z głównym miejsc gdzie masowo przybywają turyści na plażowanie :) Żółciutki ciepły piaseczek – choć ku mojemu zdziwieniu ogólnie nie jest za ciepło – chwilami myślę o sweterku. Siadamy sobie w fajnym miejscu na plaży, mamy wyżerkę która znika szybko. Kąpiel za bardzo nie zachęca gdyż jest chłodno i wieje chłodny wiatr. Między Mas Palomas a innym miejscem zwanym Playa de Ingles rozciągają się wydmy z którym masowo skaczą sobie dzieci. Plaża jest jakoś 8-10 kilometrowa. Część jest dla standardowych ludzi, część dla nudystów, część dla gejów. Przejścia są płynne. Niestety dziś większość wygląda standardowo – po 2-3 godzinach zaczyna padać deszcz. Tak, deszcz na Wyspach Kanaryjskich gdzie jest ponoć 9 dni deszczowych w roku – trafiłam! :D Idę sobie w tym deszczu na spacer plażą mocząc nogi w oceanie. Ostatnim razem jak byłam na wyspach spaliliśmy się nieźle więc teraz nasmarowałam się kremem i już myślałam że nic mnie nie zaskoczy. A teraz śmieję się z siebie gdyż jako że jestem cała wysmarowana to szkoda mi nałożyć swetra aby się nie potłuścił i marznę sobie idąc w deszczu i wietrze w bluzeczce :D Cały ten obszar z wydmami jest bajkowy :) Golasów niestety dziś mało – więcej jest ludzi w spodniach i kurtkach przeciwdeszczowych – nietypowy obrazek dla Kanarów – gdyby nie to że byłam już na wyspach wcześniej pomyślałabym że po co ja opuszczałam Holandię gdzie było tak ciepło :) No więc po imprezie na plaży powoli wracamy na północ wyspy. Kike który obchodzi następnego dnia urodziny na które zaproszona jest już Madzia, zaprasza również mnie.