Ostatniego dnia na goracych zrodlach popsul mi sie aparat, wiec dopoki nie kupie nowego to fotki beda z komorki lub z Bartka aparatu w ktorym od jakiegos czasu w czasie niskonczenie krotkim wyczerpuja sie baterie.
Stajemy na wylotowce i juz po chwili zatrzymuje sie dla nas vanik. W srodku sympatyczny starszy pan z Nowej Zelandii, ktory wybiera sie na kilkudniowa wycieczke. Ma duze problemy ze sluchem wiec w czasie jazdy wogole nie rozmawiamy. Zatrzymujemy sie w kilku miejscach po drodze: Bruce Bay, jezioro Paringa, Knight's Point ze slicznym widoczkiem i jedziemy na miejsce na koncu drogi: Jacksons Bay. Tam nasz kieroca nocuje i mowi ze rano moze nas zabrac dalej do Wanaki (trzeba sie cofnac 50km i tam droga odbija w gory). szybko jednak zauwazamy ze zostanie tu na noc to taki sobie pomysl gdyz niemalze od razu atakuja nas tabuny sandflajow. A jako ze z lasu wlasnie wychodzi para Kanadyjczykow (zafascynowani tym ze wlasnie zobaczyli pingwina) to idziemy do nich zapytac sie czy nie zabiora nas dalej. Zabiora. Rozmawiajac dojezdzamy z nimi do Haast czyli na rozstaje.