Dojezdzamy do Byron Bay poznym wieczorem. Male miasteczko, calkiem klimatyczne, wiele mlodych ludzi, wielu backpackerow, wiele campingow. Spodziewajac sie campingowych cen nawet tam nie idziemy. Dochodzimy do plazy i szukamy miejsca wzdluz niej co wcale nie jest latwe bo jest duzo ludzi i wszedzie wokol znaki 'no camping'. Zaczyna sie burza. W deszczu idziemy i szukamy miejsca. W koncu znajdujemy krzaki i choc podloze nie jest dobre (galezie, korzenie i same krzaczki) to decydujemy sie tu rozbic. Zanim rozbilismy po ciemku namiot (z podpieciem sypialni do tropiku wlacznie) to juz zarowno my jak i plecaki byly cale mokre. Grunt ze w srodku naszego malego namiociku nie pada - choc jest on tak maly a odloga podniosla sie na krzakach ze mamy mokry sufit tuz nad glowami. Przebranie w suche ciuchy niewiele daje bo karimaty nie wiadomo kiedy tez sie zmoczyly i sa nasiakniete woda. Tak wiec ciuchy po chwili znow sa mokre. Ale szczescie w tym wszystkim ze jest ogolnie bardzo cieplo. Tak wiec spanie w mokrych ciuchach bez przykrycia tez moze byc przyjemne, choc ja w polowie nocy potrzebuje jednak czyms sie przykryc.
Bartek: Brzmi to moze zeby dziwnie lezac w wilgotnych ciuchach jednoczesnie czuc goraco, tak ze nawet nie bylem w stanie sie spiworem przykryc.
29.01.2009
Wstajemy o 5tej rano jak tylko robi sie jasno i ogolnie jestesmy zdziwieni iloscia ludzi na ulicach. Idziemy wzdluz plazy - ladnie tu: zielono, lazurowa woda, nad zatoka zielone gory. Znajdujemy kafejke internetowa i czekamy na otwarcie. I potem sie wiele wyjasnia. Jadac te 70km zmienilismy stan (takie gigantyczne wojewodztwo) i tu jest juz inna strefa czasowa wiec wstalismy nie o 5tej a o 6tej :D
update 31 Jan:
Odpoczywamy troche na plazy a potem Bartek wpada na genialny pomysl aby zostawic gdzies plecaki i pospacerowac. Idziemy na camping i dowiadujemy sie ile oszczedzilismy w nocy spiac w krzakach - 90zl. Tak wiec przynajmniej bylo warto :D a przy okazji prosimy pania od kampingu czy mozemy zostawic plecaki w recepcji. zostawiamy i idziemy na spacer. To jak tu jest pieknie znacznie przerasta nasze wyobrazenia o tym miejscu z poprzedniego dnia. Widoczki sa po protu rajskie. Idziemy przez deszczowy las, doline palm, dochodzimy na najbardziej na wschod wysuniety skrawek ladowej Australii. Wracamy po kilku godzinach i okazuje sie ze recepcja campingu jest zamknieta i dookola nie mozna znalezc nikogo z obslugi. W koncu po 15 minutach dobilismy sie do zamknietego terenu gdzie domyslalismy sie ze mieszka pani z obslugi. Bardzo sympatycznie - pani od razu poszla i oddala nam plecaki :) Idziemy do sklepu, kupujemy ananasa i melona i zjadajac sobie taka kolacjeluchamy ludzi grajacych na ulicach - swietny klimacik :)
A potem na wylotowke (jest juz ciemno) i po chwili pierwszy stop. Wysadza nas jakies 20km dalej i lapiemy stopa na autostradzie (tu to sie nazywa autostrada, wszystko jezli szybko ale nie ma problemu z lapaniem stopa i jest nawet pobocze specjalnie dla rowerzystow). W tym miejscu wszystko pedzie 110, 120 na godzine ale para szalonych ludkow zatrzymuje sie dla nas i odwozi na samo lotnisko. Na tych drogach jezdzi wiele dlugasnych, ogromnych ciezarowek i marzy mi sie aby sie taka przejechac - moze sie uda po powrocie do Australii :)