Dziś Beatka idzie sobie na plażę, a my z Madzią ruszamy na objazd wyspy. Najpierw północ wyspy pokonujemy autostradą i na jednym z ostatnich zjazdów podbieramy autostopowiczów. On z Niemiec, ona z Włoch – są na Erasmusie w południowej Hiszpanii i przylecieli na Gran Canarię. Wybierają się na dziką i niedostępną plażę gdzie idzie się przez góry 2-4 godzin. Wjeżdżamy w teren pełen wysokich stromych klifów – droga przez większość czasu jest częścią tego klifu co zapewnia niesamowite widoki. Potem zjeżdżamy do miasteczka San Nicolas na samym zachodzie wyspy i zaczynamy piąć się stromo na przełęcz. Z przełęczy zjeżdżamy z naszej drogi i zwozimy w dół naszych autostopowiczów. Droga jest wąska i nagle niespodzianka – za zakrętem kamienie osypały się ze skały. Madzia zwinnie manewruje między nimi ale pech chciał że całkiem nieduży kamień podskoczył jakoś tak że uderzył mocno w spód auta. Zjeżdżamy w dół, zostawiamy naszych autostopowiczów i zdajemy sobie sprawę że coś wycieka ze spodu auta. Postanawiamy jechać na najbliższą stację benzynową i słuchać jak autko pracuje. Na początku jest dobrze. Ale za przełęczą słyszymy że kiedy jedzie na biegu to zaczyna wydawać lekko inny odgłos. Ale od przełęczy jest w dół więc postanawiamy zjeżdżać na luzie ile się da. I w ten sposób pokonujemy kolejne prawie 20km. I akurat w miejscu gdzie trzeba by było użyć biegu i podjechać pod górkę jest stacja. Pan na stacji nie zna się w ogóle ale zagaduje do nas sympatyczny Irlandczyk na motorze, podnosi autko na lewarku i stawia diagnozę – rozwalona część od skrzyni biegów i dlatego wycieka płyn. Czyli dobrze zrobiłyśmy że nie podjeżdżałyśmy niegdzie na biegu. Madzia dzwoni na assistance. Po pół godzinie przyjeżdża laweta. Sympatyczny starszy pan zabiera autko na lawetę a nas do kabiny. No i w końcu jak jedziemy barierka nie zasłania widoków bo lawet jest wysokości normalnego tira :) Jedziemy lawetą przez pół wyspy bo autko zepsuło się nam na zachodnim wybrzeżu, a firma z której Madzia wypożyczała jest na lotnisku czyli na wschodnim wybrzeżu. Dojeżdżamy na miejsce, pan zostawia nas pod biurem, a autko zabiera do warsztatu który jest po drugiej stronie głównej drogi. Madzia idzie do biura, opisuje sytuację i po jakiś 10 minutach przychodzi z kluczykami do nowego autka które wygląda identycznie tylko ma inne rejestracje. Na całej tej sytuacji wyszłyśmy w sumie na plus. Zasada w tej firmie jest taka że bierze się autko z pełnym bakiem, oddaje z pustym (oczywiście każdy coś zostawi bo jak tu wrócić z pustym). W momencie wzięcia na lawetę miałyśmy pół baku – nowe autko oczywiście było z pełnym. Jak jeszcze doliczymy przejechanie lawetą połowy wyspy to mamy ¾ baku do przodu. Ogólnie cała akcja była super z ich strony– jak coś to firma to Goldcar.