Z wylotówki zabieram się bardzo szybko – sympatyczna para zabiera mnie prosto do Eindhovenu i zostawia na dworcu kolejowym. Dowiaduję się że Eindhoven to miasto w którym była pierwsza fabryka Philipsa – dziadek dziewczyny która mnie podwozi tam kiedyś pracował. Z dworca decyduję się na spacerek do domu mojego hosta. To około 4km na północ. Wszędzie ogromne parkowiska rowerów, ścieżki rowerowe większe niż chodniki – Holandia :) Idę sobie i podziwiam mnóstwo wiosennych kwiatów we wszystkich kolorach, zieleń drzew i wiosenny klimacik miasta. Mój host Theo właśnie wrócił z pracy. Jest doktorem fizyki i dziś właśnie rozmawia ze mną i przygotowuje się do referatu i kształcie kropli wody. W dodatku jest zafascynowany gotowaniem i robi czasem cateringi więc w czasie kiedy rozmawiamy robi tak w ramach eksperymentu kilka różnych dań i wypieków. A jako że dziś jest zmęczony, a ja po maratonie dni ostatnich również to kończymy rozmowy po 21szej i dostaję do spania rozkładaną kanapę w kuchnio-jadalni.
4 kwietnia
Pobudka, śniadanko i w drogę. Na lotnisko mam 7km, częściowo przez las więc ruszam sobie z zapasem czasu. Wszędzie rowery. I to nie tylko młodzi ludzie, a całe społeczeństwo jeździ na rowerach. Jest wiele miejsc gdzie nie ma chodnika tylko jest ścieżka rowerowa :) Dochodzę na lotnisko. Odprawa – bez ważenia mój bagaż waży równo 10.0kg czyli maksymalnie tyle ile bagaż podręczny może ważyć. Samolot pełny – mnóstwo ludzi leci na święta na Kanary. Startujemy prawie punktualnie. Lot trwa 4:40. Jak jesteśmy na wysokości południowej Hiszpanii nagle pada polecenie że wszyscy wracają na swoje miejsca i pilot się pyta czy jest na pokładzie lekarz lub pielęgniarka – są dwie osoby. Okazuje się że jakaś osoba się bardzo źle poczuła. Po chwili było już dobrze bo lekarz się uśmiechał, ale efekt był taki że do końca lotu była włączona tak ostra klimatyzacja że miałam zmrożone nogi i bolało mnie gardło.