Mamy tylko okolo 45km do przejechania z Taupo, ale miejsce do ktorego chcemy sie dostac jest z dala od uczeszczanych drog. Z centrum dwojka ludzi wywozi nas na stacje benzynowa a stamtad zabiera nas sympatyczny chlopak. Jako ze mu sie nie spieszy to zabiera nas od razu na miejsce zjezdzajac 25km z glownej drogi. Od zwirowej drogi idziemy jeszcze kilometr przez las i dochodzimy na polane. Miejsce nazywa sie Rotota i nalezy do klubu naturystow. Jako ze jest tu goracy strumien i wodospad to Bartus znalazl je w ksiazce Hot Springs of New Zealand (Gorace zrodla Nowej Zelandii) i napisal maila na adres ktory znalazl na stonie klubu. Zapraszaja. Nocleg w namiocie 8$ (16zl) od osoby co jak na NZ to tanio. No i przyjechalismy. Z daleka widzimy grupke nudystow - jeden pan podchodzi do nas i prowadzi nas do Margaret, ktora opiekuje sie teraz tym miejscem.Margaret okazuje sie byc wyjatkowo ciepla i otwarta osoba. Okazuje sie ze to do niej Bartus wyslal maila. Jest niezwykle ucieszona ze dotarlismy bo jako ze miejsce jest z dala od glownych drog to myslala ze jadac na stopa zrezygnujemy. Rozbijamy namiocik, jemy kolacje i robi sie ciemno. Atrakcja wieczoru jest oczywiscie goracy strumien. Sa dwa miejsca do kapieli. Pierwsze to wodospad i basenik pod nim, a drugie to duzy basen nad wodospadem. Jako ze jest zrobiona mala tama z workow to woda jest miejscami prawie po pas. Rozgwiezdzone niebo, brzegi pelne bujnej roslinnosci i pochowanych w niej swietlikow. Woda ciepla i czysciusienka. Po pewnym czasie dochodzi do nas jeszcze jeden czlowiek, z ktorym przegadujemy wiekszosc wieczoru. Ma na imie Andrew i jest z Hamiltonu. Tak jak wiekszosc ludzi ktorzy tu sa nalezy do klubu i przyjezdza tu kilka razy w miesiacu.
4.03.2010
Wstaje rano i ide na spacer po okolicy. Camping jest slicznie polozony nad jeziorkiem. Wiekszosc ludzi ma tu swoje przyczepy campingowe w ktorych mieszkaja gdy tu przyjezdzaja. Wokol nich sadza sliczne ogrodki. Dookola panuje spokoj, po trawie biegaja male, wesole papuzki. Po sniadanku Andrew oprowadza nas po okolicy. Najfajniejsze sa dziury w ziemi z ktorych wydobywa sie goraca para wodna i drugie super miejsce: naszym strumieniem idziemy w dol w kierunku jeziora. Najpierw jak krokodyle w cieplej wodzie o glebokosci okolo pol metra pelzniemy wsrod paproci i innych zielonych lisci dookola. A potem robi sie bardzo wasko i gleboko. Pomiedzy 4metrowymi scianami, okolo pol metrowa szczelina razem z woda idziemy do jeziora. Super :) Ale jako ze miejscami bylo wody po szyje to nie wzielismy aparatu. O 17tej codziennie jest 'happy hour' - wszyscy ktorzy sa w bazie w tym czasie spotykaja sie, jedza, pija i rozmawiaja. A wieczorkiem Andrew pozycza nam swoje dwa kajaki i plyniemy wzdluz polozonego z drugiej strony jeziora Orakei Korako (atrakcja turystyczna za 70zl od osoby - miejsce pelne gejzerow, gotujacego sie blota itp). To miejsce jednak jest dosc male (bo jest takich miejsc kilka w okolicy), a jak juz mamy placic to chcemy pojsc do wiekszego, tak wiec to miejsce ogladamy tylko z powierzchni jeziora. Potem siedzimy w goracym zrodle i czekamy na wschod ksiezyca i kiedy wschodzi wyplywamy sobie na jezioro. Jest bardzo jasno a ksiezyc pieknie odbija sie w delikatniutkich, lagodnych falach od kajaka.